niedziela, 23 października 2011

Scouserski Instynkt: Fatum średniaka trwa

Liverpool po raz kolejny pokazał swą niemoc w meczu z typowym ligowym ‘średniakiem’. Tym razem The Reds zostali powstrzymani przez beniaminka – Norwich City. Ileż jeszcze meczów Czerwonych mnie czeka, zanim beniaminek czy inny ogórek typu Stoke lub Wigan zostanie zmieciony z powierzchni ziemi?

W ostatnim czasie zaczynam tracić już nerwy, oglądając kolejne spotkanie, w którym Liverpoolczycy są bezradni w ataku. Owszem, wiele akcji ofensywnych, dobrych dograń, wrzutek… brakuje jednak najważniejszego – wykończenia. Jak dobrze wiemy, po ostatnim okienku transferowym drużyna z Anfield ma naprawdę wiele możliwości na szpicy. Nie rozumiem, dlaczego Kenny nie daje szansy od pierwszej minuty dla Andy’ego Carrolla, ale ok, to nie o naszym numerze dziewięć ma być ten artykuł…

Wróćmy do sedna. Na Liverpoolu od wielu, wielu lat ciąży ‘fatum średniaka’. Co roku spotykamy się z tą samą historią, a mianowicie gubimy punkty z rywalami, którzy są teoretycznie klasę słabsi od nas. Tylko w czym leży problem? Czy jest to psychika zawodników? Uważam, że tak. Piłkarze wychodzą na boisko zbyt pewni siebie i to może ich gubić. Uważają, że jeśli tydzień wcześniej grają znakomity mecz z Manchesterem United, Evertonem czy Chelsea, to rywal pokroju Norwich nie może zrobić im nic złego… Wtedy dzieje się właśnie to co wczoraj, świetna gra z przodu, brak wykończenia akcji, jeden kluczowy błąd w obronie i dwa punkty stracone.

Właśnie na meczach z najsłabszymi rywalami buduje się potęgę… Popatrzmy tylko na Manchester United czy Chelsea, te kluby nie mają problemów ze średniakami i dzięki temu zdobywają kolejne mistrzostwa Anglii.

Liverpool od 22 lat powtarza, iż „to będzie już ten sezon! To teraz zdobędziemy mistrzostwo!”. Niestety, jeśli nadal będziemy w ten sposób grać ze średniakami, na zdobycie tytułu nie mamy co liczyć.

Mistrzostwo zdobywa się przecież w meczach ze średniakami…

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

MICHAŁ POL dla LFCPOLAND.COM!

Trzynasty sierpnia 2011 roku był dla wielu z nas kluczową datą. Tego dnia ruszała długo przez wszystkich kibiców wyczekiwana liga angielska. Jednak pierwsza kolejka Premier League nie zdominowała całkowicie tego dnia. Aż prosiło się o sparafrazowanie tytułu piosenki Mieczysława Fogga „Ostatnia Niedziela” na „Pamiętna Sobota”. Zapytacie pewnie dlaczego? Odpowiedź jest prosta: tego dnia spotkaliśmy się w Warszawie, z Michałem Polem, dziennikarzem nSport, aby porozmawiać sobie o niczym innym, a naszym ukochanym klubie piłkarskim Liverpool FC.

Dzień zaczął się pochmurnie, a LFCPoland.com on Tour w składzie Kuba i Master już od godziny 9 rano prowadziło zażarte dyskusje na temat szans the Reds i spraw administracyjnych naszej strony (dość powiedzieć, że spędziliśmy blisko trzy kwadranse na ocenie pracy naszych redaktorów i rozwoju strony). Podczas niezwykle zdrowego śniadania w Burger Kingu powoli zaczęło dopadać nas zniecierpliwienie połączone ze stresem i ekscytacją. Odliczaliśmy godziny i minuty do spotkania z Michałem i przed 12 ruszyliśmy w stronę Hard Rock Cafe, gdzie umówiliśmy się z naszym rozmówcą.

Chciałoby się rzec, że wyczekiwaliśmy na Michała, niczym kowboje w westernie „Samo Południe”. Naszymi rewolwerami były pytania, które mieliśmy już naładowane, i tylko czekaliśmy na ich odpalenie. Michał pojawił się niczym Clint Eastwood, a my po sprawdzeniu sprzętu nagrywającego (z niewiadomych przyczyn jeden z nich nie zadziałał, ale tak to jest, gdy zapomina się nacisnąć przycisku nagrywania) oraz złożeniu zamówienia miłej obsłudze HRC zaczęliśmy słowną strzelaninę.

Padł pierwszy strzał podczas słonecznego warszawskiego popołudnia. Jak już zaczynać wywiad, to z wysokiego C, zatem pierwszy nabój był mocnego kalibru.

– Komu tak naprawdę kibicujesz? – pytamy Michała, bacznie obserwując jego reakcję. Początkowy szok zostaje szybko zastąpiony profesjonalizmem i dziennikarskim doświadczeniem i Michał przechodzi do odpowiedzi: - Uważam, że w przypadku dziennikarza sportowego jest dobrze, jeśli co chwilę ktoś mu zarzuca, że komuś kibicuje i za każdym razem jest to jakaś inna drużyna. Na przykład, jeśli napiszę coś o Barcelonie, to od razu uważają, że wspieram właśnie Blaugranę albo Real, podobnie jest w odwrotnej sytuacji. Podczas pracy w Gazecie, napisałem książeczkę o Chelsea, a w zasadzie przetłumaczyłem, chociaż mogliśmy pisać do nich też własne teksty. Mieliśmy swojego rodzaju podział i każdy z dziennikarzy dostał jakiś klub, czy to Liverpool, czy to Inter. Prawda jest jednak taka, że ja nigdy nie zdradzę, jakiej kibicuję drużynie. Jest natomiast wiele drużyn, które darzę wielką sympatią. Osobiście bardzo lubię oglądać ligę angielską, byłem tam na największej ilości meczów i żadna inna liga nie ma takiej atmosfery i żadna inna liga nie jest tak wyrównana. Charakter piłkarzy z tej ligi jest mi najbliższy, a nie przykładowo jakichś czarodziejów z Hiszpanii. Prawdą jest z pewnością to, że dużą sympatią darzę Liverpool. Z racji samej historii trudno jest nie szanować takiej drużyny. Bill Shankly jest zdecydowanie moją ulubioną postacią, a jego cytaty znam niemal na pamięć.

Sprytne i mądre wyjście z sytuacji, które ustawia naszą rozmowę na naprawdę wysokim poziomie. Jesteśmy zadowoleni, lecz nie przestajemy strzelać z naszych pistoletów, podczas gdy Michał spokojnie odpowiada, zajadając się frytkami.

Pytamy o Jurka Dudka, naszego polskiego bohatera ze Stambułu i odczucia, jakie towarzyszyły Michałowi podczas konferencji prasowej, w której nasz rozmówca stanął w roli tłumacza!

- Kiedy Jurek Dudek trafił na Anfield, byliśmy właśnie tego dnia z Rafałem Nahornym w Liverpoolu – wspomina dziennikarz.

- Okazało się wtedy, że nie zna on angielskiego, więc tłumaczyłem konferencję prasową, jego pierwszą z angielskimi dziennikarzami. To była dla mnie niesamowita euforia. Z jednej strony to, że wszystkiemu towarzyszyło tak ogromne zainteresowanie Polakiem, że on tyle kosztował, był to rekordowy transfer bramkarza w Premier League. Śmieszne było to, że Jurek znał angielski, jednak nie mówił do końca dobrze i dlatego pewnie chcieli, żebym tłumaczył tę konferencję. On wszystko doskonale rozumiał. Ja na takiej euforii dziennikarskiej parę razy troszkę ubarwiłem wypowiadane przez niego zdania!

Uśmiech nie schodzi z twarzy Michała, który wspomina również to, jak zachował się Gerard Houllier po błędzie Polaka w pamiętnym spotkaniu z Manchesterem United.

– Podczas mojej pierwszej konferencji zostałem potraktowany bardzo miło i przy następnej okazji, właśnie po spotkaniu z Manchesterem United, miałem okazję porozmawiać chwilę z Gerardem Houllierem. Przede wszystkim jednak bardzo zaskoczyło mnie wsparcie kibiców Liverpoolu. Pokazało mi to, że You’ll Never Walk Alone nie jest tylko pustym sloganem, że Liverpool spokojnie mógłby zaadoptować sobie hasło Barcelony „Więcej niż klub”. Bramkarz popełnia mega błąd w arcyważnym spotkaniu i nie staje się kozłem ofiarnym. Ma wsparcie kibiców, a Houllier w następnym meczu nie odsunął go od razu od składu. Jurek zagrał w meczu z Ipswich, bronił fantastycznie, a trybuny cały czas skandowały „Jersey Dudek, Jersey Dudek”. Również zachowanie piłkarzy po meczu było wspaniałe, kiedy to każdy miał pod klubową koszulką T-shirt z napisem „Jerzy You’ll Never Walk Alone”. Dlatego uważam, że Liverpool zdecydowanie bardziej zasługuje na bycie więcej niż klubem. To jest przecież niesamowite, gdy po tym spotkaniu z Manchesterem kibice - starsi panowie - klękali i próbowali odtworzyć błąd Jurka! Mało jest już na świecie takich klubów, gdzie ludzie są ze sobą tak zintegrowani, traktują się jak jedna wielka rodzina. To naprawdę imponuje.

Wspomnienia Michała przerywa nam pewien przechodzień, który zagaduje dziennikarza o ostatnie ligowe spotkanie Legii. Po uzyskaniu satysfakcjonującej go odpowiedzi na nurtujące pytania, uwaga przechodnia zostaje zwrócona ku nas. No tak, dwóch chłopaków siedzących w czerwonych redakcyjnych koszulkach z logiem Liverpoolu to niecodzienne wydarzenie, którego byliśmy świadkami przez cały nasz pobyt w Warszawie. Przechodzień, który przedstawił się nam jako Sebastian, pyta się Michała, kim jesteśmy. Ten z humorem odpowiada, że to nowe młode gwiazdy klubu z Anfield, a Sebastian zaskoczony i zdezorientowany mówi, że będzie się mógł w przyszłości pochwalić znajomym, że uścisnął dłonie nowym piłkarzom Liverpoolu! Czyżbyśmy o czymś nie wiedzieli, że Kenny miał nas w swoich planach i wyjawił je tylko Michałowi?

Wracamy jednak do naszej rozmowy w promieniach letniego słońca. Cofamy się ponownie w czasie, kiedy Michał opowiada nam o swoich pierwszych wspomnieniach z Anfield i tym, jak stał się częścią historii Liverpoolu.

- Wspomniana wcześniej konferencja, to jedno z najważniejszych momentów w mojej dziennikarskiej karierze. Rozmawiałem z Jerzym Dudkiem, w końcu jest to wielki piłkarz, Liverpool to wielki klub i nagle ja staję się częścią tego wszystkiego. Chodzi o to, że nagle zaistniałem w historii tego klubu nie jako zwykły człowiek, ale od środka. Dokładnie tak, wszystko miało miejsce w Melwood, towarzyszyła temu ta charakterystyczna otoczka. Rzeczywiście, dało się poczuć taki powiew historii i wiedziałem, że to wszystko dzieje się na moich oczach, i do tego w obecnych czasach.

- Natomiast mój „pierwszy raz” na Anfield to mecze podczas Euro 96. Chwilę wcześniej rozpocząłem pracę w Gazecie Wyborczej i pojechałem na te Mistrzostwa tylko dlatego, że mam ciotkę w Londynie i mogłem u niej mieszkać za darmo, więc wystąpiliśmy o dwie akredytacje. Darek Wołowski przebywał na północy Anglii, w Manchesterze, Newcastle, Birmingham itd., a ja tylko w Londynie. Później, gdy już zaczęła się faza pucharowa, zacząłem jeździć więcej i właśnie wtedy po raz pierwszy zawitałem na Anfield. Specjalnie pojechałem wcześniej, żeby jeszcze nie było kibiców. Chciałem zobaczyć słynną The Kop, muzeum klubowe, które okazało się, że jest zamknięte. Jednak jako że byłem dziennikarzem, wpuszczono mnie, a po stadionie oprowadził mnie starszy pan, który bardzo ciekawie przedstawiał całą historię. Zobaczyłem też oczywiście tablicę z 96 nazwiskami osób, które zginęły na Hillsborough. Przy niej leżało wiele świeżych kwiatów, szaliki, paliły się znicze. Wtedy właśnie byłem tam pierwszy raz. Już nawet dokładnie nie pamiętam, jaki był to mecz, ale wydaje mi się, że było to spotkanie z udziałem Czechów.

- Pierwszy mecz Liverpoolu, jaki oglądnąłem na żywo na stadionie, to spotkanie z Aston Villa, kiedy w składzie był już Jerzy Dudek. Po drugiej stronie boiska stał Peter Schmeichel. Niestety było to przegrane 3-1 spotkanie. Wtedy też po meczu zagadnąłem Schmeichela o Dudka. Był jednak bardzo wstrzemięźliwy, nic szczególnego mi nie powiedział, nie znał Jurka, nie kojarzył go.

Wpadamy w chwilę zadumy, kiedy pytamy Michała o wspomnienia z tablicą upamiętniającą 96 kibiców, którzy nigdy nie wrócili z półfinału na Hillsborough 15 kwietnia 1989 roku. Jak dobrze pamiętacie, Michał wypowiedział się dla naszej strony w rocznicowym artykule poświęconym tej tragedii, lecz chcieliśmy usłyszeć jego wrażenia wprost od niego.

- Byłem zdumiony tym, że ludzie cały czas tym żyją. Było to bardzo ujmujące zdarzenie – mówi Michał. - Był to kolejny taki element, który czynił ten klub wyjątkowym, tak jak tragedia w Monachium dla Manchesteru United, tak tutaj innego rodzaju katastrofa, ale coś co bardzo ten klub zintegrowało i myślę, że coś, co zdobyło dla Liverpoolu wiele sympatii w świecie, którą utracił po tym, co się działo na Heysel cztery lata wcześniej.

Pozostajemy w temacie niezbyt wesołych zdarzeń dla Liverpoolu i przechodzimy do tematu Michaela Shieldsa, o którym Michał wspomniał swego czasu na swoim blogu. Pytanie przez nas zadanie jest trochę ostre, niczym z przesłuchania KGB, lecz chcemy się dowiedzieć, dlaczego Michał skrytykował postawę piłkarzy the Reds, którzy wsparli akcję o uwolnienie młodego Anglika niesłusznie oskarżonego o próbę morderstwa i osadzenie go w bułgarskim więzieniu.

- Uważałem, że było to ryzykowne, kiedy zawodnicy, nie znając prawdy, angażują się w obronę kogoś tylko dlatego, że jest kibicem Liverpoolu. Wiecie, jeśli jednak kiedyś okaże się, że ktoś rzeczywiście będzie miał coś na sumieniu i zostanie zwolniony tylko dlatego, że wstawili się za nim ludzie o tak wielkim autorytecie jak Steven Gerrard czy Jamie Carragher. Piłkarze są po prostu zbyt dużymi autorytetami, by angażować się w tak niepewne moralnie sprawy. Moim zdaniem ich moc oddziaływania na Wyspach jest zbyt duża. Nie pamiętam już zbyt dobrze szczegółów tego zdarzenia. Tam nie chodziło chyba dokładnie o to, że piłkarze się o kogoś upominają, miało to trochę inną formę.

- Nie uważasz jednak, że piłkarze chcieli pomóc, żeby tę sprawę rozgłosić? – pada riposta z naszej strony.

- To jest tak, jak w przypadku tego Polaka, oskarżonego o gwałt i skazanego na podwójne dożywocie. Nie dowiemy się jak było. Możemy jedynie domagać się sprawiedliwego sądu, ale nie od razu uwolnienia. Po prostu nie nam jest to osądzać. Od tego jest policja, prokuratura i sąd, żeby rozstrzygnąć, czy ten ktoś był winny, czy nie. Gdyby jednak oni zbierali pieniądze na rozprawę, na adwokata, itp. byłoby super. Jednak nie domaganie się „FREE MICHAEL”, czyli uwolnij kogoś, bo on jest jednym z nas. Tak jak teraz jest z Łukaszem Piszczkiem, nie karzcie, bo jest dobrym zawodnikiem i gra w kadrze. Bronię więc jednak swojego zdania, ale cieszę się, że sprawa zakończyła się uniewinnieniem Shieldsa.

Przepijamy wodą nasze zasuszone gardła i odkładamy na bok historię klubu. Czas skupić się na tym, co dzieje się obecnie w klubie, więc pora dowiedzieć się, co nasz rozmówca sądzi o nowych nabytkach Liverpoolu.

- Dla mnie Henderson, Downing i Adam to najlepsze transfery okna letniego, bo trzeba na nie patrzeć przez pryzmat całej drużyny, także tych transferów styczniowych. Uważam, że bardzo dobre jest to, iż za każdy transfer odpowiada KennyDalglish. Znalazł on takich zawodników, którzy z pewnością będą godnymi zastępcami. Na sto procent nie będzie już teraz takiej paniki, kiedy znów kontuzji dozna przykładowo Steven Gerrard. Jest właśnie ten Henderson, który może go zastąpić. Jest świetny skrzydłowy – Downing, dzięki czemu będą dwa bardzo dobre i niezmordowane skrzydła, właśnie z nowym Anglikiem w składzie i Kuytem na prawej stronie. Gra Charliego Adama bardzo podobała mi się jeszcze w Blackpool. Co prawda wszyscy zastanawiają się, czy on dojrzał już do tego, żeby reprezentować taki klub, jakim jest z pewnością Liverpool. Jednak różnica między Anfield a Bloomfield Road jest ogromna. Kiedy ‘ryknie’ The Kop, może się nieco stremować. Ja jednak wierzę w tego chłopaka, bo jest to dla mnie idealny przykład angielskiego playmakera ze starych czasów. Obecna drużyna Liverpoolu przypomina mi nieco zespół Blackburn z 1994 roku, kiedy menedżerem był tam także Kenny Dalglish. Był tam duet napastników Sutton i Shearer, tak tutaj jest Andy Carroll i Luis Suarez, wsparci tymi mocnymi skrzydłami w osobach Downinga i Kuyta.

No właśnie, Steven Gerrard. Sytuacja naszego kapitana nie jest za wesoła, kontuzja po raz kolejny uniemożliwia mu powrót na boisko. A co na to Michał? Czy Gerrard przez to zakończy wcześniej karierę?

- Wydaje mi się, że jest na to za twardy i za młody, żeby już powiedzieć „pas”. Byli tacy zawodnicy, np. Roy Keane, którzy mogli jeszcze grać moim zdaniem ze dwa-trzy lata na trochę niższym poziomie i z niższym obciążeniem, ale jednak zrezygnowali i poddali się. Nie wierzę jednak, żeby Steven Gerrard nie walczył do momentu, kiedy lekarze powiedzą, że absolutnie się nie nadaje. Nawet jeśli by to kosztowało go większą część sezonu, to jest ktoś taki, kto jest w stanie wrócić i grać na tym samym poziomie co wcześniej.

- Nie uważam również, że Alberto Aquilani jest w stanie zastąpić Steviego – odpowiada Michał zapytany przez nas o sytuację Włocha. - Osobiście nie jestem jakoś do niego przekonany. W zespole na dodatek nie ma innych Włochów. Gdybym to ja wybierał, to z pewnością dałbym mu wrócić do Włoch. Być może jako wartościowy rezerwowy, byłby przydatnym graczem, ale jeżeli byłaby okazja zarobienia na nim pieniędzy, to Liverpool powinien go sprzedać. Jeśli jednak się go pozbyć, to tylko i wyłącznie za dobre pieniądze. Jeżeli ktoś dałby 9 milionów funtów, to LFC powinien go sprzedać, jeśli mniej, lepiej go zostawić.

Dla nas jest to oczywista odpowiedź, że Michał bardziej ceni Adama niż Aquę, prawda?

- Trudno jednoznacznie na to odpowiedzieć. W zeszłym sezonie zdecydowanie Adam. Tu jest tylko ta wielka niewiadoma, jak on się odnajdzie na Anfield. Aquilani w zeszłym sezonie po prostu rozczarował. Warto więc za 9 milionów go sprzedać, tak jak mówiłem wcześniej, za mniej – nie, za więcej – zdecydowanie tak. Tyle, że włoskie kluby nie mają zbytnio pieniędzy na takie transfery… Gdyby na przykład udało się go wymienić na rozczarowanego w Romie De Rossiego, to byłby świetny ruch. Wiem, że to jest trochę inny zawodnik, może trochę mniej kreatywny, ale na pewno przydałby się w destrukcji – odpowiada Michał.

Dalej jednak drążymy środek pola Liverpoolu. W obwodzie jest jeszcze Raul Meireles, za którego ostatnio do klubu wpłynęła oferta opiewająca na 11 milionów funtów, na szczęście odrzucona? Czy słusznie?

- Oczywiście. Raul pokazał taką charyzmę, przywódczość w trudnych momentach – mówi nasz rozmówca. - Moim zdaniem on bardziej zasługuje na grę w Liverpoolu niż Aquilani. Bardziej w nim widzę Liverpoolczyka, niż właśnie we Włochu. Ja bym go zostawił na Anfield. Strzelił kilka bardzo ważnych bramek w ubiegłym sezonie. Tutaj zdecydowanie postawiłbym jakąś zaporową sumę, chyba że zgłoszą się po niego jacyś wariaci, którzy będą w stanie to zapłacić.

Rozmowa się klei, nawet nie zauważamy faktu, jak mija już godzina odkąd zaczęliśmy wywiad. A pytania ciągle powstają, już nawet nie są nam potrzebne ściągawki. Bardzo ciekawi nas opinia Michała o lewą stronę obrony the Reds. Przecież dzień wcześniej Liverpool podpisał kontrakt z Jose Enrigue. Czy on będzie rozwiązaniem naszego problemu i zawodnikiem, który wygryzie ze składu Aurelio i Insuę? I jakie Liverpool ma szanse w nadchodzącym sezonie?

- Sądzę, że Enrique da radę wygryźć tych dwóch piłkarzy. Sam jestem zdumiony, że udało się go pozyskać za tak śmieszne pieniądze. Słyszałem, że interesował się nim też Pep Guardiola, więc to naprawdę świetna cena. Były oczywiście takie momenty, że Insua bardzo mi się podobał. Bodajże w sezonie 2008/09, kiedy Benitez wprowadził go do drużyny, sprawiał wrażenie bardzo pewnego i ogranego zawodnika. Aurelio też w ostatnim czasie wyleczył kontuzję, tak więc uważam, że rywalizacja będzie ciągle. Nie ma tak, że przychodzi Enrique i od razu ma pewne miejsce w wyjściowej jedenastce.

- Uważam, że Liverpool jest w stanie powalczyć, czołowa czwórka to minimum, na co stać tę drużynę. Myślę, że LFC bardzo długo będzie się liczył w walce o tytuł i zobaczymy, co się stanie, bo nie wszystko zależy od Liverpoolu, który jest bardzo wzmocniony. Na każdej pozycji toczy się rywalizacja. Są z pewnością wartościowi zmiennicy kluczowych piłkarzy takich jak Gerrard czy Suarez. Trzeba jednak spojrzeć też na rywali. Dla mnie jedną, wielką niewiadomą jest City, które po raz kolejny nakupiło gwiazd, jednak nie mam pojęcia, czy to wszystko zadziała tak, jak należy.

Przekornie pytamy jednak, czy presja 22 lat dalej nie będzie przeszkodą w zdobyciu upragnionego trofeum.

Wiecie, to są inni zawodnicy. Moim zdaniem oni nie zwracają na to zbytnio uwagi. Nie myślą sobie w ten sposób – „o rany, to już 21 lat…”. Zdecydowanie nie, to są profesjonaliści i to w ogóle ich nie dotyczy. Zobaczcie, że Manchester United czekał 26 lat na pierwszy tytuł, no a potem jak już poszło, to zdobył mistrzostwo 12 razy. Chodzi o to, żeby się przełamać. Ja sądzę, że to w ogóle nie będzie miało wpływu na tych zawodników. Co to obchodzi Suareza czy Carrolla, że to jest już 15 czy 20 lat? Trzeba zamknąć oczy i jechać do przodu – odpowiada Michał.

Atmosfera zrobiła się bardzo luźna, rozmawiamy ze sobą niczym przyjaciele znający się od lat i gdy przychodzi moment pożegnania, żegnamy się po angielsku:

- W takim razie dzięki Michael… Upss… Tak już przeszedłem zdecydowanie na Ty…

- No problem! – odpowiada nam Michał śmiejąc się.

Ostatnie pytanie, które kończy nasze jakże miłe spotkanie z Michałem Polem, to standardowe kilka słów dla użytkowników naszej strony.

- Gratuluję Wam drużyny i tego, że macie naprawdę dla kogo kibicować w tym sezonie. No i najlepsze życzenia, żeby to był najlepszy rok dla Was od tych 21 lat – życzy Michał kibicom Liverpoolu, a nam nie pozostaje już nic innego, jak tylko pożegnać się z naszym rozmówcą i przy okazji zaprosić go do odwiedzania zarówno LFCPoland.com, jak i wzięcia udziału w IV Ogólnopolskim Turnieju Drużyn Zagranicznych organizowanym przez Fan Klub LFC Polska. Z pewnością wtedy też będziemy mieli o czym porozmawiać!

Michał, wielkie dzięki!

Rozmawiali:

Jakub Wierciński
Radosław Chmiel


Troszkę mi się przysnęło... ale nie ma tragedii :)

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Co z kontraktem dla Kenny'ego?

Czy doczekamy się przedłużenia umowy z Kennym? To pytanie pojawia się chyba na ustach wszystkich kibiców Liverpoolu. Od momentu zmiany menedżera z Hodgsona, który nie miał pomysłu na drużynę, na Dalglisha, który zna klub ‘od podszewki’ i zrobi wszystko, by ten znalazł się na szczycie, The Reds grają zupełnie inaczej.

18-krotni mistrzowie Anglii zaczęli grać tak, jak na mistrzów przystało. Podopieczni Dalglisha prezentują szybki i bardzo przyjemny dla oka futbol, czy właściciele to widzą? Nie wiem, mam nadzieję, że tak. Od momentu przybycia Króla, The Reds wspięli się z 13 miejsca, na szóste i tracą zaledwie trzy punkty do piątego Tottenhamu, z którym zapewne stoczą na koniec sezonu batalię o grę w Lidze Europy.

Moim zdaniem Król zasługuje na jak najszybsze podpisanie długoterminowej umowy, bo jeśli nie on, to któżby inny miałby wyciągać Liverpool z tego bagna, w które wpadł on w ostatnich dwóch latach zupełnych niepowodzeń.

Któż inny miałby pomóc w zdobywaniu trofeów, których na Anfield nie było już od 5 jakże długich lat. Taki klub zasługuje na zdobywanie pucharów, bo jak powiedział kiedyś Roy Evans – „Anfield bez europejskich pucharów, to jak bankiet bez wina”. To samo tyczy się zdobywania trofeów, których klub potrzebuje, jak człowiek wody.

Kolejnym argumentem za, jest to, że Dalglish będzie starał się, jak nikt inny, by klub powrócił na sam szczyt, by po raz pierwszy od 1990 roku sięgnąć po tytuł mistrza Anglii, którego kibice na Anfield nie mogą się doczekać i bez Kenny’ego, będą zapewne musieli czekać dalej…

W tym momencie pojawia się kolejne bardzo ważne pytanie… Jeśli nie Dalglish to kto?

Obecnie na ‘rynku’ nie ma zbyt wielu menedżerów z wolnym statusem, czyli takich, którzy są do wzięcia, a nikt z nas nie chce z pewnością oglądać kolejnego trenera pokroju Hodgsona, nie ubliżając Anglikowi.

W prasie pojawiały się pogłoski, że idealnym następcą Kenny’ego mógłby być Andre Villas Boas z FC Porto. Menedżera tego okrzyknięto nawet nowym Mourinho, jednak jak na razie nie widzi mi się on na stanowisku bossa LFC. Po pierwsze nie osiągnął żadnego znaczącego sukcesu na arenie międzynarodowej z obecnym klubem, a zwycięstwo w rozgrywkach Ligi Portugalskiej do specjalnie szczególnych nie należy. Być może uda mu się wygrać w tym roku Ligę Europy, w której o finał walczyć będzie z hiszpańskim Villarrealem.
O innych kandydatach na razie, ‘ani widu, ani słychu’. Jeśli już jednak właściciele nie zdecydują się zakontraktować na dłużej Dalglisha lub co gorsza, sam Kenny im odmówi, ponownie znajdziemy się w kropce.

Nowy menedżer, to nowa myśl szkoleniowa, a co za tym idzie – po raz kolejny potrzeba dłuższej chwili, by wprowadzić swoją taktykę i metody szkolenia do kadry tak, aby sprzyjały one piłkarzom.

Jeżeli więc FSG nie zdecyduje się na podpisanie umowy z „Królem Kennym”, Liverpool mogą czekać kolejne lata gry o mistrzostwo, która będzie kończyła się porażką i walką o czwarte miejsce, które może zagwarantować grę w elitarnej Lidze Mistrzów…

Czas ruszać...

Nadszedł czas, w którym postanowiłem otworzyć bloga... Dotychczas publikowałem swoje teksty na łamach własnego serwisu, jakim jest LFCPoland.com, teraz jednak postanowiłem to zmienić i poprowadzić własny dziennik ze swoimi tekstami...

mam nadzieję, iż moje pióro zainteresuje niejednego czytelnika, a blog będzie naprawdę ciekawy.